Wtedy ujrzałam miasto.
Nigdy, w całym moim 14 letnim życiu, nigdy jeszcze nie widziałam niczego wspanialszego. Zaparło mi dech w piersiach. Pięknie. Słowa nie wyrażą tego widoku.
Byłam już pewna, że to tam się udam. Nie wiedziałam, co to za miasto, ale musiałam spróbować.
Powoli, nadal patrząc na to cudowne miejsce, szłam w jego stronę.
Idąc otoczoną kwiatami ścieżką, dotarłam w końcu do niesamowitego miejsca.
Wciągnęłam ze świstem powietrze.
To... to było nie do opisania. Dookoła mnie były góry. Przede mną jezioro, nade mną chmury. Stałam obok małego drzewa o rozłożystej koronie.
Myślę, że niszczę to miejsce opisując je. Nigdy nie zdołam zrobić tego dobrze.
Usiadłam na zielonej trawie. Dolne pióra u moich skrzydeł musnęły ziemię.
Nagle poczułam coś, co wprawiło mnie w bolesną melancholię.
Z tego miejsca nic nie zostanie. Kiedyś to wszystko przestanie istnieć i nikt już tego nie zobaczy. A dopóki to widzą... jak długo zostanie to w ich pamięci? Jak długo będą pamiętać, że żyją na tym świecie, tak cudownym...
A jak długo będą na nim żyć?
W pewnym momencie poczułam, że nagle pojawił się wiatr. Im bardziej raniły mnie moje myśli tym mocniejszy się stawał. To nie był ten przyjemny wiatr, który tak kocham...
I wtedy... usłyszałam za sobą jakiś głos.
< Sonaya ?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz