piątek, 7 listopada 2014

Od Sean'a cd. Ayano

- Spokojnie, nic Ci nie zrobią, dopilnuję tego - uśmiechnąłem się pocieszająco - A jeśli będą chcieli coś Ci zrobić, a mnie nie będzie... to... - podałem dziewczynie sztylet. Posłałem jej delikatny uśmiech i wyjrzałem zza rogu. Oni dalej tam stali. Grozili jakiemuś młodemu lycanowi.
- Zaczekaj tu - szepnąłem do Ayano i wyciągnąłem miecz. Wyszedłem z ukrycia.
- Czy to feir? Cała banda na jednego? - stanąłem przed chłopcem-lycanem.
- Daj sobie spokój, z nami nie wygrasz - odepchnął mnie największy wojownik.
- A kto powiedział, że chcę walczyć? - oparłem się o słup.
- Więc po co ci ten miecz? - burknął.
- Na wszelki wypadek - wzruszyłem ramionami.
- Hej, patrzcie! Lycanka! - z uliczki wyszedł kolejny szermierz trzymając za nadgarstek Ayano.
- Puść ją! - zacisnąłem mocniej palce na rękojeści miecza.
- Oooo... Twoja znajoma? - zaśmiał się szyderczo.
Po mojej zbroi i włosach zaczęły przebiegać wiązki prądu. Oczy zapłonęły krwistą barwą.
- Puść ją - powtórzyłem. Spojrzałem na lycankę. Uparcie wpatrywała się w mały staw. Skierowałem swój wzrok w to samo miejsce. Wkrótce woda podniosła się i uformowała w mackę, która owinęła się dookoła wojownika. Odrzuciła go kilka uliczek dalej.
- Niezła jesteś - uśmiechnąłem się do Ayano. Odwzajemniła uśmiech.
- Chodźmy, nie ma sensu marnować na nich czasu - powiedziałem. Ayano przytaknęła i ruszyliśmy przed siebie. Lecz w pewnym momencie stanąłem, gdyż poczułem potworny ból w okolicach serca. To złota maczeta przeszyła moje ciało oraz zbroję. Na kamienną drogę skapnęło trochę krwi.
- Sean? - odezwała się zaniepokojona Ayano. Milczałem, nie byłem w stanie nic powiedzieć. Czułem jak coś się ze mną dzieje, jak trucizna pochłania moje serce i umysł.
Oparłem się o najbliższe drzewo. Przyłożyłem dłoń do czoła.
- Ayano... uciekaj... - szepnąłem do dziewczyny.
Moje włosy zczerniały, oczy zabłysły burgundem, a twarz zarosły tatuaże.
Przestałem nad sobą panować. Wyciągnąłem miecz i rzuciłem się na dziewczynę mierząc w nią ostrzem.
- Zabij mnie... - jeszcze na chwilę wróciłem i rzekłem do Ayano - Zabij mnie... Zanim Cię skrzywdzę...
Białogłowa odskoczyła na bok w samą porę, inaczej by zginęła.

<Ayano?>

Od Layli cd. Sary

- Nie wierzę... Tak głęboko w ziemi leży coś takiego ważnego - westchnęłam - Już nawet nie pamiętam co my tu właściwie robimy....
- Naprawdę? - Sara posłała mi zdziwione spojrzenie
- Mhm - przytaknęłam. W odpowiedzi usłyszałam śmiech Sary - No co? - spytałam ja tęż nie potrafiłam ukryć lekkiego uśmiechu

<Sara? Sorki, że krótkie >

Od Layli cd. Tomoe

Nie wiem ile czasu dokładnie minęło. Gdy otworzyłam oczy leżałam u siebie w domu. Obok mnie stał Tomoe. Uśmiechnęłam się słabo, ale po chwili moje usta wykrzywił grymas. Rana w boku pulsowała nieprzyjemnie za każdym razem potęgując palący ból.
- Wszystko dobrze? - spytał kitsune
Pokręciłam głową zbyt słaba żeby cokolwiek powiedzieć.

<Tomoe?>

Od Ayano cd. Sean'a

- O to jak! – zgodziłam się z entuzjazmem. Wyjęłam parę srebrnych monet z woreczka, kiedy Sean mnie zatrzymał.
- Ja płacę proszę pani. – uśmiechnął się figlarnie i wyjął sakiewkę. Po chwili siedząc na ławce jedliśmy ciepłą szarlotkę z bitą śmietaną. Nagle zauważyłam coś co zaparło mi dech w piersi. Opancerzeni zbóje z mieczami na dwa łokcie i złotymi hełmami. Herszt miał wisior z króliczą łapą. Bez słowa wstałam i pobiegłam w jakąś ciemną uliczkę. Sean zdziwiony dogonił mnie chwilę potem.
- Czemu uciekłaś? Ci ludzie cię ta przestraszyli?
- Wiesz kto to był? – spytałam drżącym głosem, a kiedy pokręcił głową wyszeptałam: Łowcy lycanów. Łapią wszystkich przedstawicieli, a potem … - jedna łza spłynęła mi po policzku: M-Moi rodzice…

(Sean?)

Od Sean'a cd. Ayano

- Uważaj, żebyś się kiedyś nie pogubiła - zażartowałem i zacząłem się bawić małym nożem motylkowym zdobionym rysunkami kwiatów lotosu.
- Uważaj, żebyś nie stał się ofiarą moich kłów - wyszczerzyła się w uśmiechu obnażając białe zęby.
- Nie stanę się - uśmiechnąłem się zadziornie - Miło w tym mieście - stwierdziłem patrząc na tłum handlarzy, rycerzy, wojowników i cywilów rozmawiających ze sobą gestykulując przy tym zamaszyście i śmiejąc się. Niestety nie wszyscy mieli dobre humory.
- Uważaj jak łazisz - mruknął jakiś stary kitsune, który napatoczył się na mnie.
- To nie moja wina, że pan nie patrzy gdzie idzie - odrzekłem i wróciłem do Ayano - Chyba wstał dziś lewą nogą.
Patrzyłem jeszcze chwilę za mężczyzną. Wydawał mi się znajomy, ale nie taki dobry znajomy, kumpel, kolega, ale wróg. Chyba już z nim kiedyś walczyłem.
Z zamyślenia wyrwał mnie słodki zapach szarlotki. Odwróciłem głowę i zauważyłem stoisko ze smakołykami.
- Masz ochotę na ciasto? - spytałem.

<Ayano?>