sobota, 8 listopada 2014

Od Ayano cd. Sean'a

- Póki ja żyję nie będziesz władał tym ciałem! – warknęłam z nienawiścią. Ruszyłam na niego z mieczem i przecięłam mu ramię. No, ale co z tego jak od razu się uleczył. Chłopak wybuchnął zimnym śmiechem.
- Nie pokonasz mnie! Jestem na to zbyt potężny!
- Ta twoja pycha cię kiedyś zgubi! – krzyknęłam ze łzami w oczach. Przemieniłam się w wilka i skoczyłam na Sean’a. Wgryzłam mu się w krtań i szarpałam. On padł na ziemię i … się nie ruszał.
- Sean! No chodź tu! – krzyknęłam cicho po przemianie, bo magią sprawiłam, że demon na chwilę wyleciał z ciała. Perlisto – biały duch wychynął głowę zza kamienia i szybko wstąpił w swoje ciało.
- T – Ty wredny, samolubny…! – krzyczałam na czarnego duszka. Był jak bezkształtny dym. Wytworzyłam kryształy lodu i cisnęłam nimi w czarny twór. Wszystkie chybiły … oprócz jednego. Jeden, jedyny kryształ utkwił w bezkształtnej, ciemnej masie zabijając na zawsze.
- Sean, powiedz coś! – poprosiłam podbiegając do ciała.

(Sean?)

Od Sean'a cd. Ayano

Zaśmiałem się.
- Sean'a już nie ma. Może i cała trucizna została usunięta, lecz ja zdążyłem opanować jego umysł - powiedziałem.
- Nie! - szarpnęła mnie.
- Przykro mi... Chociaż... Nie, nie jest mi przykro - uśmiechnąłem się szyderczo i spojrzałem na ranę. Dotknąłem jej dłonią.
- Trzeba przyznać, że moce tego elfa-śmelfa są całkiem przydatne - powiedziałem, gdy rana zniknęła - W każdym razie... Żegnam, ale wrócę tu jeszcze.
- Masz go puścić - Ayano warknęła.
- I co jeszcze? Mam Ci upiec sernik? - zadrwiłem, po czym użyłem magii energii, aby zmaterializować latającą deskę i odleciałem.

***

Dochodziła już północ. Sklepienie niebios okrył granatowy koc. Gwiazdy jak małe baranki wsysypały się na pastwisko nieba, a zza chmur czasen wyglądał księżyc. Była pełnia.
Przystanąłem nad najbliższym jeziorem i przykucnąłem na brzegu. Nagle zauważyłem obok białowłosego chłopaka.
- Cieszy cię zabieranie dusz? - odezwał się.
- Co? - warknąłem.
- Czy tak cię cieszy przejmowanie cudzej duszy? - chłopak spojrzał na mnie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że stoi przede mną duch Sean'a, widmo.
- J-jak? - wyjąkałem przestraszony.
- Jestem tylko twoim sumieniem i będę cię odwiedzać każdej nocy, ale obiecuję ci. Jeszcze kiedyś odbiorę moją duszę - odwrócił się i już miał odejść, ale zatrzymał się - I tylko spróbuj coś zrobić Ayano...
Zniknął. Wstrząśnięty tym spotkaniem wstałem i ruszyłem przed siebie.

***

Obudziłem się, a nade mną stała ta sama lycanka i trzymała w dłoni miecz.
- Znowu Ty? - warknąłem.

<Ayano?>

Nowy sojusz!

Wataha Silent Darkness

Od Tomoe cd. Layli

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - dotknąłem dłoni lycanki.
- Miej... my nadzie... ję - wyjąkała. Uśmiechnąłem się i przysunąłem jej rękę do mych ust, trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę, lecz wkrótce wstałem z podłogi.
- Jesteś głodna? Coś Ci przygotować? - spytałem.

<Layla? Wybacz, że krótkie.>

Od Sary cd. Layli

- Dobra, chodźmy lepiej - chwyciłam Laylę za nadgarstek i pociągnęłam za sobą.
Zapukałam delikatnie do drzwi. Nikt nie otworzył, więc ostrożnie je uchyliłyśmy.
- Halo? - Layla wychyliła się zza rogu, a ja tuż za nią.
- Nie wierzę... - szepnęłam. Gildia była wypełniona rycerzami, magami, czarodziejami, którzy bawili się, ucztowali i dyskutowali o misjach.
W pewnej chwili nie utrzymałam równowagi i upadłam na podłogę. Odgłos uderzenia spowodował, że wszyscy się na nas spojrzeli.
- Kim jesteście? - podszedł do nas wysoki mężczyzna, prawdopodobnie mistrz.
- Ja jestem Layla, a to Sara - lycanka wskazała na mnie.
- Cześć - uśmiechnęłam się głupkowato.

<Layla?>

Od Ayano cd. Sean'a

- Nigdy! – krzyknęłam cicho. Odskoczyłam, bo chłopak (nie to nie był już Sean) rzucił we mnie nożem. Wyjęłam sztylet, który dał mi Sean. Dotknęłam go i powiedziałam zaklęcie:
- Achewa rana seredy sewevi! – nóż zabłysnął oślepiającym światłem i po chwili był taki jak zwykle. Popatrzyłam na Sean’a, który … przypominał … no cóż. Patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem, potem wyciągnął miecz i z maczetą w piersi ruszył na mnie. Ja pobiegłam dalej i wybiegłam kawałek za miasto. I wtedy … usłyszałam je. Głodne, żałosne i przeciągłe wilcze wycie. Stanęłam jak wryta i chwilę potem naprzeciw … yyy … Sean’a stał kudłaty stwór patrząc na niego przekrwionymi ślepiami. Sztylet leżał porzucony kawałek dalej. Chłopak rzucił się na mnie z mieczem, który złapałam w zęby i skruszyłam kawałek. Z napadem szału wgryzłam mu się w brzuch i zaczęłam szarpać. Szkarłatna krew chlusnęła na mój pysk. Puściłam i ostatnią resztką woli przemieniłam się. Upadłam na kolana i złapałam za sztylet. Jednym płynnym ruchem wyjęłam maczetę z piersi Sean’a i wbiłam tam nóż aż po rękojeść. Ostrze przeszło stalowy pancerz i dostało się do serca. Chłopak krzyknął rozdzierająco, ale ja ze łzami w oczach trzymałam sztylet, który powoli wchłaniał truciznę. Po chwili wyciągnęłam go czarnego jak węgiel i odrzuciłam na bok.
- Sean?

(Sean)