sobota, 15 listopada 2014

Od Layli (Event "Złodzieje Dusz" - Kayam cz. 2)

Kopnęłam kamień u wejścia groty. Potoczył się w ciemność. Dlaczego "ptaszek" mieszka w takiej norze? To pytanie nie dawało mi spokoju, czułam, że coś jest nie tak. Wyjęłam z worka małą pochodnię i zapaliłam ją. Światła wystarczy mi na godzinę. Ostrożnie nastąpiłam na skalną podłogę jaskini. Nic się nie wydarzyło, więc dalej ostrożnie ruszyłam w głąb. Po kilku metrach korytarz skręcił. Wyjrzałam zza rogu, ale nie zobaczyłam żadnego ruchu. W końcu doszłam do dużej komnaty. Widać było, że przed wieloma wiekami ktoś musiał ją wydrążyć jakimiś prostymi narzędziami. Poprawiłam sztylet i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nikogo w nim nie było, a z komnaty nie wychodził żaden inny tunel. Mojej ofiary tu nie było, unosił się tylko jej lekki zapach. Mieszanka lasu i wilgotnego powietrza. Podeszłam do drogiej kanapy i zatopiłam w niej swoje stalowe pazury. Przeciągnęłam nimi wzdłuż czerwonego materiału zostawiając długie, głębokie zadrapania - Na stole leżał średniej długości półtora ręczny miecz. Był wykonany z jakiegoś błękitnego materiału, w rękojeści miał ciemno błękitny kamień. Jego rękojeść tuż przy ostrzu miała kształt rozłożonych skrzydeł. Idealna broń dla skrzydlatego wojownika. Przypięłam miecz do pasa.
- Na pamiątkę - szepnęłam do miecza - Zabiję tobą twojego właściciela
Nagle dotarł do mnie łopot skrzydeł i szybki kroki w korytarzu. Zgasiłam pochodnię i ukryłam się za rozszarpaną kanapą. Złodziej stanął w drzwiach. Klasnął i na ścianach zalśniły pochodnie. Usłyszałam jak z sykiem wciąga powietrze i wyobraziłam sobie jego minę na widok rozszarpanej kanapy. Był coraz bliżej. Wyciągnęłam sztylet i wstałam. Krzyknął zaskoczony, a ja rzuciłam w niego sztyletem. Zrobił unik, ale moja broń rozcięła mu policzek na całej długości. Wyskoczył i zawisł w powietrzu uderzając skrzydłami.
- Ej! Czy ty masz jakiś problem? - spytał przykładając palce do rany
- Mam! - syknęłam kładąc uszy po sobie i odsłaniając kły.
Uśmiechnął się do mnie i posłał w moją stronę wir powietrza. Odskoczyłam. Spróbował znowu i znowu zrobiłam unik. Wskoczyłam na kanapę i odbiłam się od niej. Zawisłam na plecach Kayam'a. Ten próbował mnie zrzucić, ale wczepiłam się pazurami w jego plecy. Jedną ręką chwyciłam go za skrzydło i mocno szarpnęłam. Spadliśmy na ziemię. zerwałam się i szybkim ruchem złamałam mu skrzydło. Krzyknął.
- Ty! Mała! Koniec zabawy - jego dłoń powędrowała do pasa
- Tego szukasz? - zamachałam mu mieczem przed twarzą. Jego twarz wyrażała trzy emocje: ból, zaskoczenie i nienawiść. Zaśmiałam się
- Czyżby ptaszek się poddał? - zadrwiłam. Chwilę po tym fala powietrza posłała mnie na ścianę. Uderzyłam głową w twardą skałę i pociemniało mi przed oczami. Osunęłam się na ziemię. Po krótkiej chwili podniosłam się na kolana. Ręka złodzieja siłą wyrwała mi miecz z ręki. Uniosłam głowę. Kayam stał prosto. Rozłożył zdrowe skrzydło na całą wielkość, to złamane wlokło się za nim po ziemi zostawiając krwawe ślady. Jego miecz wycelowany był prosto w moje gardło.
- Och... Kicia nie daje już rady?  - zadrwił ze mnie tak samo jak ja z niego kilka sekund temu.
- Zobaczymy - rzuciłam krótko i pokazałam mu język. Pchnął ostrze do przodu z nadludzką szybkością. Na szczęście nie miał refleksu kota. Schyliłam się ułamek sekundy przed tym zanim jego ostrze by mnie dosięgło. Odtoczyłam się na bok. Zebrałam się i skoczyłam na niego. Jak kot albo pantera. Wczepiłam się pazurami w jego twarz. Szarpałam i darłam ciało, które coraz mniej przypominało istotę. Na początku Kayam uderzył mnie jeszcze skrzydłem, ale zatopiłam  w nim zęby. W tym momencie złodziej miał do czynienia z dzikim zwierzęciem, nie miał nawet najmniejszych szans. W końcu upadł na ziemię pod skałą. Jego miecz leżał kilka kroków od niego. Podniosłam ostrze i podeszłam do złodzieja. Pchnęłam ostrze w samo serce wroga przebijając go tym na wylot. odrzuciłam miecz i zabrałam się za przetrząsanie jego kryjówki. Nie ma nic złego w okradaniu martwego złodzieja. Znalazłam pióro. Delikatnie schowałam je do worka. Poza tym wpadły mi w oko klejnoty. Zabrałam te najładniejsze. Wyszłam z jaskini. Zmieniłam się w smoka i odleciałam do miasta. Teraz tylko odbiorę nagrodę...

KONIEC

Od Layli cd. Tomoe

Wzięłam naczynie i wypiłam jego zawartość kilkoma łykami.
- Kocham cię - powiedziałam nieco głośniej - Dziękuję
W odpowiedzi kitsune chwycił mnie za rękę, znowu zamknęłam oczy, ale po chwili je otworzyłam. Spojrzałam chłopakowi w oczy, w piękne oczy.

<Tomoe?>

Od Layli cd. Sary

- Nigdy nie byłam na zamku - spuściłam wzrok - Wychowałam się w najbiedniejszej części miasta...
- To zgadzasz się?
Spojrzałam na swój strój, lekko zniszczona biała koszula i stare czarne spodnie.
- Okej... Ale daj mi chwilkę, co? Nie chcę się pokazać na zamku w takim stanie.
Anielica zaśmiała się i ruszyła do drzwi mojego domku.
Rozczesałam włosy i starannie je ułożyłam. Ubrałam na siebie piękną suknię w kolorze moich oczu.
- Wpuścisz mnie tak na zamek? - spytałam

<Sara?>

Od Tomoe cd. Layli

- Już idę, najdroższa - wstałem i ruszyłem w kierunku półki, którą wskazała mi Layla. Sięgnąłem po zioła, po czym wlałem do miski trochę wody i wrzuciłem rośliny, aby łatwiej było lycance zażyć lekarstwo.
Gdy zakończyłem przygotowywanie wywaru, podszedłem do łóżka i podałem dziewczynie zioła.

<Layla?>

Od Sary cd. Layli

- Niech się pan nie martwi - podałam rycerzowi białą husteczkę, którą zwykle przy sobie noszę.
- Dziękuję - wziął i otarł łzy.
- Do widzenia - wstałam z podłogi, po czym ruszyłam za Laylą.
Całą drogę przebyłyśmy w ciszy. Ciągle myślałam o tej kobiecie oraz o rycerzu. Na samą myśl o jej śmierci i rozpaczy męża zmarłej chciało mi się płakać.

***

- To ja już muszę iść, pa! - rzuciła Layla i ruszyła do domu.
- Hej, poczekaj! - zatrzymałam lycankę - Może chciałabyś zjeść dzisiaj obiad z moją rodziną? W zamku? - zaproponowałam.

<Layla?>

Od Belli cd. Shine

Zrobiłam to samo, co moja przyjaciółka, a orzeł poleciał za nami.

<Shine?>

Od Ayano cd. Sean'a

Czekałam długo na niego. Machinalnie zaczęłam rysować na kawałku jeleniej skóry. Rzeka, góry, las, zając. Ale myślami byłam, gdzie indziej. Nie mogłam powstrzymać myśli, że coś czuję do Sean’a. i nie sądzę, że to tylko uczucie przyjaźni. Ogarek świecy już dawno się dopalił, a ja nadal siedziałam przy drewnianym stole. Pokój był skąpany w świetle księżyca. Wreszcie wstałam i wyszłam na ganek. Las wyglądał magicznie w srebrzystym blasku. Nieopodal szumiał cicho wartki strumień. Obok mnie przebiegały daniele i sarny.
- Jaka piękna noc. – westchnęłam upojona magią tego miejsca. Zastanawiałam się, gdzie może być teraz Sean. Zupełnie odechciało mi się spać. Po prostu biegłam ile sił w nogach, chłodny wiatr rozwiewał mi długie włosy. Wreszcie zobaczyłam go – siedział na drzewie i pewnie zasnął. Bez trudu wdrapałam się na jego gałąź i potrząsnęłam lekko.
- Sean? – szepnęłam. On odwrócił głowę i jego błyszczące oczy zmierzyły mnie.
- Zasnąłem? – spytał zdzwoniony.
- Tak mi się zdaje. – uśmiechnęłam się – Chodź ta noc jest zbyt piękna by spać.

(Sean?)