- Czyżbyś stchórzył, Sean? - usłyszałem drwiący głos jakiegoś łowcy.
- Nieładnie tak uciekać z pola bitwy! - krzyknął drugi.
- Skoro jesteś taki silny to czemu nas nie zabiłeś, ale zwiałeś? Boisz się? - kolejny przyłączył się do żartów.
- Ja? Bać się was? Ha! Chyba w snach! - wstałem i wyciągnąłem miecz.
- Hej! Patrzcie, Sean ma towarzyszkę - czwarty wojownik ze srebrnym łukiem uniósł Ayano za uszy.
- Puść ją - rzuciłem w niego kulą energii. Mężczyzna padł na trawę trząsąc się i mrucząc coś pod nosem.
- Felcor! Sean, pożałujesz tego - warknął wojownik ze złotą maczetą, po czym rzucił się na mnie z bronią. Zgrabnie ominąłem ostrze i sam wbiłem swój miecz w bok mężczyzny.
Oczy zakryły mu się łzami, z ust wypłynęła struga krwi, a twarz przeszył strach. Zachwiał się i upadł na mech. Skonał.
- Albo odejdziecie albo podzielicie los swoich przyjaciół - odezwałem się do łowców.
Spojrzeli na mnie. Na ich twarzach malowała się wściekłość. Zacisnęli pięści na swoich mieczach, jednak nie zaatakowali.
- To jeszcze nie koniec - wymamrotał jeden z nich i odeszli.
- Nic Ci nie jest? - podszedłem do lycanki.
- Nie, chyba nie - odezwała się szeptem.
- Jesteś pewna?
<Ayano?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz