Pewnego pochmurnego dnia dowiedziałam się, o Złodziejach Dusz. Postanowiłam pokonać jednego z nich i odzyskać jedno z zaginionych piór. Wybrałam Pióro Ognia. Tylko muszę pokonać niejakiego Ignisa. Ruszyłam więc w poszukiwanie kryjówki złoczyńcy. Wzięłam ze sobą też miecz i dwa sztylety. No i oczywiście grzmota!
***
Szłam i szłam. Nie wiem, jak mogłam nie wpaść na pomysł zamienienia się w lisa! Byłoby mi o wiele łatwiej przedzierać się przez te chaszcze! Tak więc zrobiłam. Zamieniłam się w lisicę i pobiegłam dalej, a mój towarzysz leciał za mną.
***
W końcu zmęczona postanowiłam odpocząć w pobliskiej grocie, z nadzieją, że jest pusta. Usadowiłam się obok Grzmota przy dużej skale w jaskini. Nagle usłyszałam skrzeczący ryk z głębi jaskini. Już chciałam wyjść, gdy nagle coś wielkiego przytrzasnęło mi łapą nogę. Był to wielki... bazyliszek!!!
Jak najszybciej skierowałam wzrok w dół. Walnęłam go w łapę i szybko uciekłam. Nie zdążyłam jednak uciec z jaskini, więc razem ze swoim towarzyszem schowaliśmy się za skałą, na której jeszcze przed chwilą się opieraliśmy.
*Miecz muszę zostawić na walkę z Ignisem. Użyję więc sztyletu!* - pomyślałam.
Podzieliłam się z Grzmotem idealnym planem. Po wysłuchaniu ptak wyleciał z kryjówki i zaczął latać nad głową bazyliszka. Ja zaś potajemnie wdrapałam się na jego brzuch, po czym szybko wbiłam w niego jeden sztylet. Szybko uciekliśmy z jaskini, zabierając duży kamień ze ściany, dzięki czemu grota zburzyła się na głowę bazyliszka.
Razem z Grzmotem pobiegliśmy dalej.
***
Wreszcie doszliśmy do wielkiego wulkanu. Skoro włada ogniem, to może mieszka w wulkanie? Poszliśmy to sprawdzić. Zeszliśmy w dół wulkanu. Wyraźnie słychać było trening umiejętności. Wysoki, białowłosy chłopak w srebrnej zbroi, trzymający wspaniały złotawo-pomarańczowy miecz. Zauważył mnie. Wychodząc w kryjówki kazałam jednak zostać w niej Grzmotowi, jakby co.
- Witaj! - przywitał się.
- Cześć! - uśmiechnęłam się do nieznajomego. - Szukam pewnego Ignisa...
- To ja! - stanął prosto. - A czemu?
- N-nieważne...
- Aha. Właśnie trenuję. Pokażę ci! - chłopak wznowił trening z kukłą.
Ja zaś powoli zaczęłam wyjmować swój miecz. Wreszcie wyjęłam go do końca...i wbiłam go Ignisowi w plecy. Ten zawył z bólu.
- Co to miało być?! Przegięłaś! - wrzasnął.
- Oddawaj Pióro Ognia!
- A więc po to tu przyszłaś? Nie licz na to! - swoim mieczem zrobił mi ranę na policzku.
Zaczęła się zacięta walka. Ignis i ja walczyliśmy na miecze. Niestety mój wzbił się w powietrze i upadł kilka metrów dalej.
- Grzmocie, pomóż! - zawołałam.
Mój ptak przyleciał. Wyrwał Ignisowi miecz i wyrzucił go z wulkanu. Następnie pospiesznie przyniósł mi mój. Ignis bardzo się wściekł. Jego oczy zrobiły się czerwone. Obudziła się w nim siła ognia. W jego rękach pojawiły się kule ognia. Zaczął nimi we mnie rzucać. Ja zaś unikałam ich, odbijając je mieczem. Jednak nie jest on ognioodporny, więc chwilę później... roztopił się. Sama byłam już tym wszystkim zdenerwowana. Nakazałam więc potajemnie Grzmotowi aby rozproszył Ignisa tak, jak robił to z bazyliszkiem. Posłuchał. Zaczął latać nad głową rozwścieczonego, rzucającego kulami ognia chłopaka. Gdy całkiem już na mnie nie patrzył, podbiegłam i wbiłam w niego swój sztylet. Ten padł nieżywy. Grzmot szybko znalazł Pióro Ognia. Było ono ukryte w ozdobie jego miecza. Zanim go wyrzucił z wulkanu, potajemnie wyjął pióro. Mądry ptaszek! Teraz już tylko wróciliśmy odebrać nagrodę.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz