Zaśmiałem się.
- Sean'a już nie ma. Może i cała trucizna została usunięta, lecz ja zdążyłem opanować jego umysł - powiedziałem.
- Nie! - szarpnęła mnie.
- Przykro mi... Chociaż... Nie, nie jest mi przykro - uśmiechnąłem się szyderczo i spojrzałem na ranę. Dotknąłem jej dłonią.
- Trzeba przyznać, że moce tego elfa-śmelfa są całkiem przydatne - powiedziałem, gdy rana zniknęła - W każdym razie... Żegnam, ale wrócę tu jeszcze.
- Masz go puścić - Ayano warknęła.
- I co jeszcze? Mam Ci upiec sernik? - zadrwiłem, po czym użyłem magii energii, aby zmaterializować latającą deskę i odleciałem.
***
Dochodziła już północ. Sklepienie niebios okrył granatowy koc. Gwiazdy jak małe baranki wsysypały się na pastwisko nieba, a zza chmur czasen wyglądał księżyc. Była pełnia.
Przystanąłem nad najbliższym jeziorem i przykucnąłem na brzegu. Nagle zauważyłem obok białowłosego chłopaka.
- Cieszy cię zabieranie dusz? - odezwał się.
- Co? - warknąłem.
- Czy tak cię cieszy przejmowanie cudzej duszy? - chłopak spojrzał na mnie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że stoi przede mną duch Sean'a, widmo.
- J-jak? - wyjąkałem przestraszony.
- Jestem tylko twoim sumieniem i będę cię odwiedzać każdej nocy, ale obiecuję ci. Jeszcze kiedyś odbiorę moją duszę - odwrócił się i już miał odejść, ale zatrzymał się - I tylko spróbuj coś zrobić Ayano...
Zniknął. Wstrząśnięty tym spotkaniem wstałem i ruszyłem przed siebie.
***
Obudziłem się, a nade mną stała ta sama lycanka i trzymała w dłoni miecz.
- Znowu Ty? - warknąłem.
<Ayano?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz