- Nigdy! – krzyknęłam cicho. Odskoczyłam, bo chłopak (nie to nie był już Sean) rzucił we mnie nożem. Wyjęłam sztylet, który dał mi Sean. Dotknęłam go i powiedziałam zaklęcie:
- Achewa rana seredy sewevi! – nóż zabłysnął oślepiającym światłem i po chwili był taki jak zwykle. Popatrzyłam na Sean’a, który … przypominał … no cóż. Patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem, potem wyciągnął miecz i z maczetą w piersi ruszył na mnie. Ja pobiegłam dalej i wybiegłam kawałek za miasto. I wtedy … usłyszałam je. Głodne, żałosne i przeciągłe wilcze wycie. Stanęłam jak wryta i chwilę potem naprzeciw … yyy … Sean’a stał kudłaty stwór patrząc na niego przekrwionymi ślepiami. Sztylet leżał porzucony kawałek dalej. Chłopak rzucił się na mnie z mieczem, który złapałam w zęby i skruszyłam kawałek. Z napadem szału wgryzłam mu się w brzuch i zaczęłam szarpać. Szkarłatna krew chlusnęła na mój pysk. Puściłam i ostatnią resztką woli przemieniłam się. Upadłam na kolana i złapałam za sztylet. Jednym płynnym ruchem wyjęłam maczetę z piersi Sean’a i wbiłam tam nóż aż po rękojeść. Ostrze przeszło stalowy pancerz i dostało się do serca. Chłopak krzyknął rozdzierająco, ale ja ze łzami w oczach trzymałam sztylet, który powoli wchłaniał truciznę. Po chwili wyciągnęłam go czarnego jak węgiel i odrzuciłam na bok.
- Sean?
(Sean)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz