To... to było niesamowite. Od dwóch lat nie czułam szczęścia. Po prostu istniałam nie czując nic prócz cierpienia. Gdy ataki długo nie nadchodziły, nie płakałam. Ale nie czułam się prawdziwa. Żywa. Szczęśliwa. A teraz...
Sonaya mnie wysłuchała. I napełniła mnie jakąś.. hm, powiedziałabym pozytywną energią. Czułam się, jakby ataków nigdy nie było, jakbym była zwykłą cieszącą się z życia dziewczyną.
Góry były piękne, zresztą tak samo jak reszta krainy. Bawiłam się świetnie.... Kiedyś nie sądziłam, że powiem coś takiego. Razem z Sonayą wspinałyśmy się na same szczyty. Nie szło mi jakoś najlepiej, ale skrzydła sprawdzały się idealnie, gdy nie utrzymywałam się skały.
Podczas wspinaczki trochę rozmawiałyśmy, choć ja nie mówiłam zbyt wiele, ale jednak się odzywałam. Zdziwiło mnie, że zaufałam Sonai tak szybko. Miała w sobie coś dzięki czemu każdy chyba jej ufał.
Wiedziałam, że moje szczęście nie potrwa długo. Że depresja wróci-przecież nigdy nie odeszła... ale na razie mnie to nie obchodziło.
<Sonaya ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz