Ach przygodo! Tak to ja Katherine. Podobno niewinna i nieuważna. Czy tak jest? Szczerze w tą wątpię. Trafiłam tu, do miasta Hope. Przechadzałam się po jakże tym pięknym mieście. Ręka nadal metalowa, ale normalnych rozmiarów. To jest dosłownie żywa broń. W moim umyśle i naprawdę. Jak już mówiłam przechadzałam się po mieście. Niektórzy patrzyli się na mnie jak na dziwaka. Nie przejmowałam się tym. W końcu to tylko metalowa ręka. Z moich rozmyślań wyrwał mnie krzyk z jednej z ciemnych bocznych uliczek. Bez zastanowienia pobiegłam tam. Okazało się, że wybuchł pożar. Wszyscy nosili wodę, ale nikt nie pomyślał o osobach w środku. Bez zastanowienia wbiegłam do płonącego budynku. Krzyki dochodziły z górnego piętra. Wyważyłam drzwi i ujrzałam małego przestraszonego chłopca. Chwyciłam go szybko. Jednak przejście się zawaliło. Mały zaczął panikować. Włączyłam tarczę i jak taran przebiłam się przez ścianę. Rozciągnęłam nieco rękę i złapałam się okna drugiego budynku. Wylądowałam na ziemi i puściłam dziecko, które szybko uciekło szukając swoich rodziców.
- Brawo- usłyszałam jakiś głos zza pleców.
< Sonaya ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz